2013/11/30

#stormur



Pozostając w temacie teledysku będącego na skraju definicji webdokumentu: Sigur Rós. Voltari. Stormur.

Ciągle zmieniający się obraz powstały z filmików z tagiem #stormur umieszczanych przez fanów na Instagramie. Po każdym wejściu na stronę wyświetlany jest inny teledysk. Niemalże w nieskończoność. Doskonały utwór zyskuje niebywałą oprawę dokumentującą uczucia, przeżycia i skojarzenia fanów z kawałkiem islandzkiego zespołu. Jest w tym pewna tajemnica, osobiste doświadczenia innych ludzi, które wraz z muzyką budują niesamowity klimat teledysku.

Sama strona jest niezwykle prosta. Na dole pojawia się jednoprzyciskowy odtwarzacz z paskiem postępu. Po najechaniu na wideo pojawia się informacja z instagramowym nickiem fana, który je nakręcił. Jak zawsze w przypadku Sigur Rós pojawia się piękna, ręczna typografia skontrastowana z nowoczesnym krojem pisma. Strona jest oszczędna i zrobiona ze smakiem.

Zadziwiająca jest nie tylko niezwykła złożoność zdjęć ale również łatwość w jaką filmy wtapiają się wraz z muzyką w całość obrazu. Być może jest to kwestia nałożenia odpowiednich filtrów, czy umieszczenia dwóch filmów obok siebie? Być może jest to coś więcej...? Może jest to moc muzyki zrzeszająca wiernych fanów, którzy faktycznie umieszczają filmy, które według nich związane są w pewien sposób z utworem? Nie wiem. Ale za każdym razem, oglądając ten projekt, inaczej przeżywam tę piosenkę i jej teledysk.

#STORMUR

2013/11/21

24 godziny szczęścia



Pharrell Williams.
24 hours of happy. O tym projekcie powiedziano i napisano już chyba wszystko. Idea prosta – nakręćmy 24-godzinny teledysk. Tak, by o każdej porze dnia można było zobaczyć tańczących ludzi.

Pomysł karkołomny... który wypalił! Znakomicie zrealizowany, bardzo ciekawy wizualnie i technicznie, ze świetnie rozwiązaną, bardzo prostą nawigacją w formie zegaru. Ale przede wszystkim bardzo dobry utwór – nie tylko wpadający w ucho, wprawiający w dobry nastrój ale taki, którym naprawdę ciężko jest się znudzić.

Wachałem się, czy umieszczać tutaj posta o Happy. W końcu jest to po prostu bardzo długi teledysk. Doszedłem jednak do wniosku, że Happy mieści się w mojej szerokiej definicji webdokumentu z kilku powodów.

Przede wszystkim opowiada o tańcu "w ogóle" i podchodzi do niego bardzo różnorodnie. Zobaczyć można i zawodowców, i amatorów. Poczynając od młodziutkiej adeptki tańca baletu, przez kobietę niesamowicie tańczącą z hula-hop, po zawodowych tancerzy tańca współczesnego; od tańczącej z czystej przyjemności małej, afroamerykanki, po kwiającego się na boki starszego pana sprzątacza. Bardzo różnorodny dobór postaci sprawia, że całość, niczym seria fotografii, opowiada o pewnym wycinku rzeczywistości.

Z drugiej strony projekt oprowadza nas przez 24 godziny po Los Angeles. Przejść można zarówno rozświetlonymi ulicami wypełnionymi knajpkami, przez siłownię, supermarket, czy kręgielnię, po zionące pustką podjazdy przemysłowych hal. W pewnym sensie ten zapętlający się, trwający "cały dzień" spacer dokumentuje współczesną kalifornijską rzeczywistość. Do tego dochodzi jeszcze trzeci aspekt: to, że bardzo lubię ten projekt. ;)

Nie wypada nie znać.

HAPPY

2013/11/10

Nie zapomnij mnie



Krótki ale świetnie zrealizowany i dopracowany mini-dokument o chorobie Alzheimera. Ciężko jest napisać coś więcej o samym scenariuszu, by nie zdradzić jego fabuły, skupię się więc jedynie na stronie technicznej i wrażeniach jakie strona wywołuje.

Forget me not. jest dla mnie naprawdę doskonałą miniaturą. W bardzo lakoniczny sposób, dzięki kilku prostym acz błyskotliwym zabiegom, będącym czymś w rodzaju technologicznej metafory (?) niesie za sobą bardzo duży ładunek przekazu. Nie są to jednak treści lecz raczej uczucia. Jest to bardzo trudne do osiągnięcia niemniej twórcom strony udało się tego dokonać i to w tak krótkiej formie! Na sukces ten składają się: prosty pomysł nawigacyjny, trafiony scenariusz, piękna muzyka, typografia. Na uwagę zasługują również świetne zdjęcia i wykorzystanie gifowych animacji (wyglądających jak obrazki z popularnej aplikacji Echograph). Wszystkie te elementy zostały genialnie uporządkowane i połączone. Co jest w tym takiego genialnego? Sprawdźcie sami:

FORGET ME NOT.









2013/11/01

Rendezvous ze śmiercią



Jakie siły popychają jednego mężczyznę, by został prezydentem, a drugiego by stał się jego zabójcą? Czy ścieżki Johna F. Kennedy'ego i Lee Harvey'a Oswalda mogą być równoległe? W jaki sposób kapitalizm i komunizm wpłynęły na przeznaczenie obu mężczyzn prowadząc ich do wspólnego przeznaczenia w Dallas, 22 listopada 1963 roku?

Killing Kennedy to web-dokument promujący film o tym samym tytule zrealizowany przez National Geographic Channel. W sześciu rozdziałach poznajemy równolegle historię prezydenta i jego zabójcy, od dzieciństwa aż do dnia zamachu. Scenariusz obydwu opowieści został świetnie napisany - losy mężczyzn, którzy nigdy wcześniej się nie spotkali przeplatają się. Poznajemy ich rodziny, sukcesy i porażki. Narracja zbudowana jest za pomocą archiwalnych zdjęć i filmów, cytatów i tekstów.

Na uwagę zasługuje fakt, że postać Lee Oswalda nie jest tutaj wcale demonizowana. Przedstawiony jest raczej jako człowiek, który nigdy nie odnalazł swojego miejsca w społeczeństwie, zarówno kapitalistycznym i jak i komunistycznym. Nie odnalazł go również u boku swojej żony i dzieci. Prezydent Kennedy również nie jest zbytnio gloryfikowany (np. podczas kryzysu kubańskiego). Dokument zdaje się zachowywać dużą obiektywność.

Strona została zrealizowana w bardzo modnej obecnie technice parallax scrolling, czyli animowanej strony przewijanej w dół. Równie modne jest dodawanie przestrzeni do zdjęć poprzez odpowiednie wycinanie kolejnych planów. Dzięki temu strona graficzna dokumentu jest bardzo ciekawa, nie jest płaska, odpowiada na ruch myszy i zdaje się być „żywa”.

Stronę czyta się jak ciekawą książkę (być może dlatego, że film który promuje został oparty o światowy, książkowy bestseller). Przez dokument prowadzi nas wiersz Alana Seegera, który jest naprawdę znakomicie znalezionym smaczkiem. Wrażenia potęguje muzyka i dźwięki, które intensyfikują się wraz z rozwojem historii (w ostatnim rozdziale jest naprawdę emocjonująco). Przewijanie w dół zapewnia liniowość narracji, historię rozwijają zaś różnego rodzaju dodatki, które czytelni wedle uznania może obejrzeć i przeczytać. Na uwagę prócz animacji i kolorystyki zasługują dobrze dopracowane ikony, menu i inne elementy pojawiające się na stronie. Nie są to wprawdzie nowatorskie rozwiązania, są raczej prosta ale bardzo funkcjonalne i często niezwykle sugestywne (jak np. zestawienie twarzy Jacka i Lee wymuszające dalszy podział strony). Elementy te tworzą bardzo spójną i interesującą wizualnie całość.

Mimo wciągającej i przejmującej fabuły nie sposób nie zauważyć kilku niedociągnięć. Chyba najbardziej irytującym jest zakrywanie tytułów opisów do niektórych zdjęć. Ponadto pole tychże opisów jest często zbyt małe i przez to pojawiają się przeszkadzające wizualnie i niezbyt funkcjonalne systemowe paski przeglądania. Linki do dodatkowych materiałów pojawiają się rozsypane po zdjęciach, wydaje się więc, że kolejność ich czytania powinna być dowolna. Tak jednak nie jest. Powinno się je czytać z góry do dołu. Nie jest to jednak bardzo uciążliwe i po kilku spoilerach idzie się do tego przyzwyczaić. Nie zdołałem rozszyfrować również funkcji użytych krojów pisma. O ile są bardzo dobrze zestawione (zarówno szeryfowe jak i bezszeryfowe) ich liczba mogłaby być zawężona lub przyporządkowana do określonych treści. Czasami brakowało mi również konsekwencji w stosowaniu portretów i kolorystyki wstęg.

Myślę że Killing Kennedy można polecić pod wieloma względami: świetnej strony wizualnej, interakcyjnej i dźwiękowej ale przede wszystkim dobrej, wciągającej historii. Wprawdzie nie widziałem ani filmu ani nie czytałem książki ale czuję, że niedługo się to zmieni.

KILLING KENNEDY










About